piątek, 11 czerwca 2010

Mundial 2010


















Tekst: Rafał Szymański

Mistrzostwa świata Wydaje się wam, że zawodnicy w RPA, odseparowani od wścibskich dziennikarzy i rozhisteryzowanych fanek skupią się na graniu w piłkę nożną? Nie ma na to szans. Gdzie są piłkarze i duże pieniądze, tam są także miłosne afery.
11 facetów w krótkich spodenkach ganiających za skórzaną piłką często myśli o wszystkim, tylko nie o grze.
W łóżku z Pele
Najlepszy piłkarz świata XX wieku, Brazylijczyk Pele, jechał na swoje pierwsze mistrzostwa świata do Sztokholmu w Szwecji w 1958 roku jako nieopierzony 17-latek. Co prawda, kiedy miał 14 lat, jego ojciec zabrał go do prostytutki, ale nawet po tym Pele pozostał skromnym chłopcem. Nie na tyle jednak, by oprzeć się
wdziękom długonogiej blondynki – tym bardziej że w Szwecji nigdy takich nie brakowało. Jak podają niektóre źródła, Pele pozostawił po sobie w Szwecji córeczkę, która przyszła na świat dziewięć miesięcy po mistrzostwach.
Kobiety
Według piłkarzy są po to, by przyglądać się ich grze, a po meczach ulegać urokowi finezyjnych podań, dośrodkowań i precyzyjnych strzałów. Rzeczywistość jest bardziej brutalna. Urok, jakiemu ulegają dziewczyny, to portfele piłkarzy. Stąd nie zawsze zawodnicy grający w RPA będą mogli skupić się na grze. Taki Steven Pienaar, gracz gospodarzy mistrzostw, głowę ma zaprzątniętą procesem z byłą narzeczoną. Pienaar, na co dzień zawodnik Evertonu, najpierw uwiódł dziewczynę, potem zrobił jej dziecko i złożył obietnicę, że kocha i chce się ożenić. Z tego ostatniego szybko jednak zrezygnował. Kochanka, nie namyślając się długo, założyła sprawę w sądzie przeciwko zawodnikowi. Nie, nie domaga się realizacji obietnicy. Chce tylko odszkodowania. Niewiele, jak na portfele współczesnych herosów futbolu – tylko milion funtów.
Ribery w świecie hipokryzji
Mało brakowało, a w składzie reprezentacji Francji zabrakłoby najlepszego skrzydłowego Europy Francka Ribery’ego. Kilka tygodni temu wybuchł skandal, gdy wyszło na jaw, że zabawiał się z niepełnoletnią prostytutką Zahią Dehar. Cała Francja zapałała świętym, wręcz jakobińskim oburzeniem, gdy okazało się, że Franc sprowadził sobie na urodziny prostytutkę. W specjalnej ankiecie Francuzi uznali, że nie jest godzien reprezentować ich barw. Hipokryzja sięgnęła zenitu, bo ci sami Francuzi nie są wcale oburzeni i nie podnosili larum, gdy Thierry Henry podał ręką piłkę, w następstwie czego padł gol decydujący o wyjeździe Tricolores do RPA.
Ale tak to już jest, że każdy obywatel zapytany o zdanie czuje się prokuratorem, będącym w stanie osądzić, na co może, a na co nie wydawać swoje pieniądze dorosły facet.
Nieobecny, usprawiedliwiony
Przez Francuzkę, a jakże, Vanessę Perroncel w składzie Anglii zabrakło doskonałego obrońcy Manchesteru City, Wayne’a Bridge’a. Facet był w stałym związku ze wspomnianą modelką, a przed laty hostessą Chelsea. Mieli nawet dziecko, tyle że Vanessa postanowiła sprawdzić, jaki w łóżku jest najlepszy przyjaciel jej faceta, John Terry. Też piłkarz, podpora Chelsea i reprezentacji. Pies na baby, wybrany kiedyś przez pomyłkę najlepszym ojcem Anglii. Sprawdziła, nie był ani lepszy, ani gorszy, tyle że ucierpiała na tym przyjaźń między obu panami. Bo sprawa oczywiście wyszła na jaw. W jej efekcie obaj nie podali sobie dłoni przed ligowym meczem Chelsea – City, a Bridge zrezygnował z gry w reprezentacji Anglii i wyjazdu na mistrzostwa. W kadrze, której Terry był kapitanem. Szkoleniowiec reprezentacji Anglii, Włoch Fabio Capello, był niepocieszony, ale to nie on wymyślił dowcip, w którym to trener dzwoni do Bridge’a i oznajmia: „– Hej, Wayne, Terry już nie będzie miał kapitańskiej opaski. – O, bosko, to wspaniale – cieszy się Bridge. – To dobra decyzja coach! – Dam ją komu innemu. A pomożesz ją odnaleźć? Jest gdzieś pod łóżkiem Vanessy – mówi Capello”. Oczywiście to kawał rodem z wojskowej kantyny. Trafia jednak do wyobraźni Anglików. Lubują się w takim dosyć specyficznym, tabloidowym humorze.
Capello dowcipu nie wymyślił, ale dbając o morale swojego zespołu, zakazał wyjazdu do RPA wszystkim WAG (z angielska Wifes and Girlsfriends), czyli żonom, kochankom i dziewczynom. Czyżby przeczuwał, co się święci?
Uciekał przed zemstą
Nie lepsi są Włosi. W 1990 roku tytuł króla strzelców mundialu zdobył Toto Schillaci. Tymczasem pewnego dnia, powracając od domu, zobaczył tylko tył samochodu swojego kolegi z kadry Gianlugiego Lentiniego. Kolega z reprezentacji uciekał, bo „przypadkiem” przejeżdżał obok domu Toto i chciał porozmawiać z żoną kolegi. Pogadanka przerodziła się w romans, a szybkie porsche, którym zwiewał, zamieniło się w słup ognia. Lentiniemu bowiem wciąż drżały ręce po „rozmowie z żoną kolegi” i wjechał w pobocze. Na szczęście przeżył, ale miał liczne urazy, m.in. głowy.
Pokaz mody
Francuzi rzeczywiście mają różny stosunek do swoich gwiazd, ale mistrzostwa zorganizować potrafią. W 1998 roku na meczu finałowym Francja – Brazylia żony wszystkich reprezentantów państwa znad Sekwany ubrały się w koszulki swoich mężów. A finał został poprzedzony – jakżeby inaczej, jesteśmy wszak we Francji – pokazem mody Saint-Laurenta. Dla wielu fotoreporterów w tamten wieczór futbol był tylko dodatkiem do sukienek i makijażu uroczych
Francuzek.
Andrade poszedł w tango
Jose Leandro Andrade w 1930 roku poprowadził Urugwaj do zdobycia tytułu mistrza świata. Napastnik przeszedł do historii z dwóch powodów. Był pierwszym czarnoskórym graczem, który zdobył tytuł mistrza świata. Po nim nie mógł się już utrzymywać z futbolu. Kocie ruchy, zręczność wykorzystał w inny sposób. Przybył do Europy i w Paryżu nauczał argentyń-skiego tanga – jego najbardziej krwistej odmiany, w której kobieta musi tańczyć z różą w zębach. To za dnia, a wieczorami spijał sławę nauczyciela tańca i piłkarza w nocnych klubach i alkowach coraz to nowych „tancerek”. Na zgubę mężów, którzy szybko zapomnieli o jego golach. Nie trzeba dodawać, że przepuścił wszystko, co miał. Wrócił do Urugwaju i w 1957 roku zmarł w chrześcijańskim przytułku dla ubogich na przedmieściach Montevideo. Bo do tanga trzeba dwojga. Szaleństwa i rozsądku. Stosunek przerywany.
Z rozumem
A wracając do tegorocznego mundialu, to do każdego biletu rozdawanego w RPA można nabyć prezerwatywy. Przypomnijmy, że część populacji tego państwa to świadomi nosiciele wirusa HIV. Świadomość nie ma jednak nic do rzeczy, gdyż niedawno jeden z polityków RPA, przyłapany na współżyciu z miejscową prostytutką, powiedział, że nie boi się AIDS. Przecież po stosunku wziął prysznic.